Żółć w piwie. Prawdziwy problem?
Temat krowich siuśków w naszym ulubionym piwie powraca jak bumerang. Co ciekawe, to jedno z częściej padających pytań w mojej obecności, zaraz obok kapslowania i gazowania piw domowych. O ile pytania o piwowarstwo domowe są jak najbardziej w porządku, bo to jednak mało popularna dziedzina i wciąż kompletnie egzotyczna dla większości ludzi w moim otoczeniu, o tyle bydlęca żółć w piwie jest po prostu smutna, bo to znów świadczy o tym jaki wpływ na nasze społeczeństwo mają masowe media.
Raport JHARS
Plotka o bydlęcej żółci krąży od dłuższego czasu jednak swoją moc sprawczą osiągnęła w 2010 roku na łamach brukowca Echo Dnia. Cały temat bydlęcej, byczej czy nawet drobiowej żółci – bo i z taką formą tego mitu się spotkałem – został rozdmuchany po kontroli JHARS 27 podmiotów zajmujących się warzeniem piwa. Sprawa była dość głośna, bo nałożono mnóstwo kar za złe oznakowanie produktów, między innymi pod kątem przekłamań w informacji o zawartości ekstraktu. Według raportu JHARS na 77 partii piwa stwierdzono w 8 przypadkach zawyżoną lub zaniżoną zawartość ekstraktu oraz w 8 przypadkach zawyżoną lub zaniżoną zawartość alkoholu. Reszta to błędy w oznakowaniu produktów. Gdzie w tym wszystkim żółć? W tym cały dowcip – żółci w piwie nie ma.
Skąd żółć w piwie?
Bajer polega na tym, że reporter jednego z brukowców domniemał, że może chodzić o właśnie tą miejską legendę i wystosował zapytanie do JHARS. Inspekcja Jakości Handlowej Artykułów Rolno-Spożywczych grzecznie odmówiła komentarza w tej sprawie… a w brukowcach zaświeciła się lampka „JHARS nie zaprzeczył!”. W ciągu dni poszło to już jako „viral”, w końcu dotyczyło to piwa, którego spożycie w naszym kraju jest bądź co bądź ogromne. Informacja o dodawaniu „sproszkowanej żółci bydlęcej” pojawiła się w gazetach oraz migała raz na jakiś czas na portalach internetowych. Ludzie podchwycili i do dziś, pomimo wystosowania sprostowań żółć w piwie przecieka z ust do ust.
Spiseg!
Wielu pewnie powie, że i tak spisek, że ktoś komuś dał w łapę i sprawę spróbowano wyciszyć. Jeżeli do was nie trafia sam fakt, że raport w ogóle o żółci nie traktuje, to uderzmy w logikę. Zacznijmy od tego, że aby pozyskać żółć, potrzebne byłoby bydło, które trzeba gdzieś przetrzymać. Nie tylko trzeba je karmić i zapewnić opiekę weterynaryjną, ale także trzeba zająć i opłacić pewną powierzchnię. Do tego potrzebna by była specjalistyczna aparatura do zbierania tej żółci i weźmy pod uwagę fakt, że nie mogą to być zwykłe koryta, bo razem z żółcią do biorników trafiałby mocz i kał i jeżeli żółć w gotowym produkcie nie podpadłaby pod sanepid (a pewnie by podpadła…), to pałeczki e.coli byłyby już problemem. Kolejną czynnością byłoby przetworzenie żółci, aby uzyskać rzekomy proszek… Brzmi bardzo skomplikowanie, dlatego browary wciąż korzystają z chmielu. Chmiel to roślina, która posiada mnóstwo wyjątkowo odpornych odmian i w naszych warunkach potrzebuje tylko odpowiednio dużo miejsca. Pola chmielu, wbrew twierdzeniom brukowców, nadal istnieją. Dlaczego w dużych browarach nie widujemy szyszek? Bo duże browary z powodów logistycznych i ekonomicznych wykorzystują głównie ekstrakt chmielowy. To, że chmielu w popularnym eurolagerze jest niewiele, to zupełnie inny problem ale raz jeszcze warto powiedzieć, że braków w nachmieleniu nie nadrabia się żółcią bydlęcą.
Dlaczego brukowce z tym wyskoczyły? Jak zwykle, dla sensacji. Stąd też specyficzna nazwa wpisu. Mimo iż to nie jest rewelacją na miarę XXI wieku, pamiętaj – masowe media próbują nam zrobić z mózgów papkę. Jeżeli chcesz kupić brukowca, lepiej odłóż te pieniądze na piwo. Warto.
Browary nie potrzebowały by chodować krów, tak jak serowarnie ich nie potrzebują, by używać podpuszczki.
Browary nie, ale jakaś wytwórnia musiałaby powstać i zaopatrzyć każdego większego zawodnika na rynku.
Myślę, że i tak mają jej nadmiar patrząc na ilość mięs i skór na rynku. No i zależy ile tej żółci dodają do tego piwa 😀
Cos mi tu smierdzi… Jak wpisuję w google „żółć w piwie” to trafiam na takie jak ten artykuły, gdzie ktoś tłumaczy, ze nie ma farm żółci w Poksce. No cóż … nie przekonuje mnie to.Plantacji chmielu w Poksce juz dawno nie widziałem. Żółć mozna pozyskiwać z ubojni.
Przy okazji – o żółci w piwie słyszałem już w 2004. Z chokernie mocnego źródła. Juz wtedy zauważyłem też, ze nie widać plantacji chmielu… a trochę po Poksce jeździłem. Dodawanie płynnego ekstraktu – o tym wczesniej, do dziś nie słyszałem – daje możliwosci zastąpienia lupuliny żółcią lub inna goryczką (gorzkie zioła?). Jest to możliwe technicznie, a różnicy nikt by nie poczuł. A jezeli coś jest możliwe, to znaczy, że nie jest niemożliwe.
Kiedyś plantacji było zdecydowanie więcej, Jarku, ponieważ Polska zaopatrywała sporą część przemysłu browarniczego w bloku wschodnim. Nie mniej, wciąż można spotkać te majestatycznie wyglądające uprawy – osobiście na myśl przychodzą mi dwa miejsca – okolice Zamościa i Szczebrzeszyna, gdzie mieszka część mojej rodziny. Wiem też o uprawach w Puławach (tam gdzie IUNG) czy ogromne pole w Polance Hallera. Podobno sporo tego jest też na Dolnym Śląsku, ale nie zgłębiałem tematu. Polecam też profil na facebooku jednego z wybitnych plantatorów „PolishHops”. Warto przypomnieć, że chmielu używa się w śmiesznych ilościach i deficytu pomimo tej redukcji u nas nie ma. Myślę, że najmocniej w temacie otwiera oczy warzenie własnego piwa w domu – mocno polecam 🙂