Zbliża się kolejny Dzień Porteru Bałtyckiego, zwanego przez wielu „Piwowarskim Skarbem Polski”. Stwierdzenie o tyle dziwne, że ostatnio coraz rzadziej spotykam się z jednoznacznie pozytywnymi ocenami piw w tym jakże interesującym stylu. Zauważyłem też, że z ogromnym spadkiem uznania wśród miłośników rzemieślniczego piwa zmaga się klasyczny dry stout, a także kilka innych, podobnych stylów, jak np. wyspiarska odmiana porteru.
Ludzie uskarżają się ma mało intensywny aromat, brak konkretnego kształtu w zamyśle oraz znikome ciało. Obwiniane są browary. Czy słusznie?
Rozmawiając z piwowarami często słyszałem, że zdecydowanie łatwiej jest wypuścić na rynek jasne, aromatyczne piwo o średnim ekstrakcie, niż klasycznego stouta czy porter. Skoro zarówno konsumenci jak i producenci zauważają problem, to może dziwić fakt, że nikt jakoś szczególnie z tym nie walczy i nie próbuje płynąć pod prąd. Mnie prawdę powiedziawszy w ogóle to nie zaskakuje i postaram się przedstawić mój pogląd na aktualną modę.
Moda na wszystko, co inne.
Rynek piwa rzemieślniczego, chociaż jest bardzo młody, prężnie się rozwija. Nie oznacza to jednak, że szybko dojrzewa. Póki co, konsumenci piw niszowych łapią wszystko, co różni się od tego, czym dotychczas żywiły ich koncerny… a im bardziej coś się od „koncerniaków” różni, tym jest bardziej „craftowe”. Jeżeli zdefiniujemy tego nieszczęsnego „koncerniaka” jako słomkowego, nijakiego sikacza, to najbardziej interesującymi nas piwami będą wszelkie ekstrema; piwa o ekstremalnej goryczy, o rozbudowanym aromacie, bardzo cieliste, z nietypowymi dodatkami, kwaśne i trudno dostępne (oczywiście, niekoniecznie wszystko naraz). I dwa lata temu na tym rynku zaczęły rozkwitać imperialne stouty* (i portery).
Poprzewracało nam się w dupach?
W sumie, to tak. Oczywistym jest, że po zetknięciu z imperialnym stoutem nawet Foreign Extra Stout wydaje się żōdyn, a ten przecież oferuje zdecydowanie głębsze doświadczenia, niż stary poczciwy stoucik. To samo dzieje się z porterami – te koncernowe, głęboko odfermentowane, są spychane na dalszy plan, a prym wiodą te znajdujące się w górnej części widełek („bałtyk” ma je bardzo szerokie, 14,5 – 22°Blg), a także wersje imperialne. Porter Warmiński, świetny przedstawiciel stylu, ma tendencje do zalegania na półkach, podczas gdy na pintowego Imperatora Bałtyckiego trzeba prowadzić zapisy, żeby jakiś samolub nie przytulił całego, w trudach zdobytego kartonu. Ratunkiem są też ciekawe dodatki, ale to trochę takie łatanie pontonu. Dobrze, że łaty są, ale jak będzie ich zbyt dużo, to w końcu przestanie się to sprawdzać.
Kto jest winny?
Nie sądzę, by można było coś zarzucić browarom. Jako miłośnik ciemnych piw, zarówno tych lekkich, jak i prawdziwych monstrów, nie mam nic do zarzucenia naszym rzemieślnikom. Tu wpadki zdarzają się chyba nawet rzadziej, niż w przypadku „ipek”, a na rynku jest wystarczająco dużo piw, by móc zawsze kupić coś, co będzie nam smakować. Nie możemy też oczekiwać, że piwowar się zarżnie, żeby wypuścić prostego bałtyka, kiedy rynek wyraźnie woła o risa. Nie powiedziałbym również, że winni są tu klienci. Skoro ludziom bardziej smakuje ciemne piwo ciężkiego kalibru, to nie możemy ich zmusić do lubienia czegoś zgoła odmiennego. Możemy dyskutować o niesłusznym marudzeniu na jakość tych piw, ale nie jesteśmy w stanie zmienić świadomości całego rynku z dnia na dzień.
Solucja
Bezpiecznie będzie założyć, że rynek musi po prostu dojrzeć i coraz więcej osób będzie szukało łagodniejszych, bardziej zbalansowanych doznań szukając tego, co w crafcie najważniejsze – uczciwego, zdrowego podejścia. Kiedy to nastąpi? Patrząc optymistycznie na to, jak mimo wszystko chętnie celebrujemy International Stout Day, czy wcześniej wspomniany Dzień Porteru Bałtyckiego, myślę, że tego piwnego zdrowego rozsądku możemy się doczekać szybciej, niż nam się wydaje.
*Oczywiście, w Polsce były wcześniej risy, jak chociażby Дед Мороз. Moim zdaniem prawdziwy boom na lokalne imperialne stouty rozpoczął się dopiero około dwóch lat temu.
Zostaw komentarz