Widzisz tą rudą piękność? Niewiele brakowało, a zasiliłaby treść kanalizacji miejskiej. Piwo było swojego rodzaju eksperymentem, jednak tym razem kompletnie nieudanym. Alkohol wyszedł na front, towarzyszyły mu fuzle w stylu izopropanolu, kompletny brak aromatu chmielu (ale tego się akurat spodziewałem) i gdzieś w tle trącało mi siarką (chociaż to już mogła być autosugestia). Żeby tego było mało, piwo wizualnie było wręcz odpychające – mętne, pozbawione piany o niezbyt przyjemnym kolorze. Nie muszę chyba mówić, że piło się to fatalnie, bo w smaku było nawet gorzej.
Coś mnie tknęło i postanowiłem dać mu czas. Minęły prawie dwa miesiące, a piwo z okropnego ewoluowało do całkiem przyzwoitego. Alkohol się wycofał, aromaty poszły w słusznym kierunku… i co najważniejsze, jest nawet pijalne.
Wylać zawsze zdążysz. Być może wylewasz coś, co za kilka miesięcy, albo kilka lat może okazać się piwem nawet wybitnym. Czasem warto się wstrzymać z drastycznymi decyzjami, kontrolować warkę i wyciągać wnioski.
Kiedyś wylałem jedną zdziczałą warkę i dosłownie dzień później dotarło do mnie, że to piwo było smaczne, tylko kompletnie pokręcone. Wierzcie mi lub nie, ale do dziś pluję sobie w brodę.
Jak wasze przeżycia z warkami, którym daliście szanse?
To taka nowa, krótka forma na blogu. Mam zamiar dodawać coś takiego stosunkowo często, żeby wcisnąć tu trochę życia.
Coś takiego pozwoli mi też pisać nieco bardziej osobiście, bo często wydaje mi się, że bywa tu zbyt sucho 😉
Co bardziej spostrzegawczy zauważą, że tego typu teksty trafiały na fanpage. Dalej będą trafiać, ale będą trafiać także tutaj.
Ten tekst jest jakby skierowany do mnie:P Latem zrobiłam witbiera z liśćmi kaffiru, który niechcący sie zakwasił. Po namowach 10 osób zdecydowałam go nie wylewać, co okazało sie dobrą decyzją bo piwo wyszło bardzo ciekawe, mimo ze po prostu inne od efektu warki pierwszej tej samej receptury ;).
Cieszę się, że wyszło 😉