Bo mogę.
Żyjemy w czasach pełnego piwnego komfortu. Dobre piwo można dorwać już niemalże za każdym rogiem, a nawet, jeżeli nie dorwiemy go za rogiem, to mnóstwo wybitnego piwa dostaniemy w internetach. Inaczej sprawa wyglądała kilka lat temu, kiedy jedyną możliwością na wysokiej jakości craft było albo uwarzenie go sobie samemu (ewentualnie zaprzyjaźnienie sobie jakiegoś piwowara), albo drogawy import z krajów cywilizowanych. Generalnie klapa, więc cieszę się podwójnie, że piwna susza się skończyła.
Dziś craft jest na tyle rozwinięty, że nawet niektóre w pełni komercyjne browary pozwalają sobie na odrobinę szaleństwa i to takiego prawdziwego, a nie użycie kilkunastu chmieli, czy całej gamy typowych słodów w połączeniu z huczną reklamą na facebooku. Ale wiesz, czego nie dostanę dziś nawet w sklepach specjalistycznych? Dużej ilości kompletnie pokręconych eksperymentów. Piwo z glonami konbu, ulubioną herbatą, skittlesami, na nietypowych słodach, zacierane w kompletnie niezrozumiały sposób… wszystko to mogę mieć, jeżeli zrobię to sam. Nawet, jeżeli dany eksperyment okaże się kompletną klapą, mogę pójść do sklepu i kupić sobie coś normalnego i pijalnego, na co faktycznie mam ochotę, mając poczucie dobrze spełnionego obowiązku.
Ponadto dziś już mogę dostać kilka „wynalazków”. Piwo fermentowane na drożdżach z brody piwowara? Piwo z lapsangiem? Piwo ze śledziem? Świat craftu jest aktualnie niesamowity, ale niektórym ciągle mało. Mi jest ciągle mało, więc zasuwam warzyć piwo jopejskie. Gliwice pozdrawiają Gdańsk!
Tak, nadal żyję. Tak, tekst napisałem, bo muszę jakoś zgrabnie obwieścić, że właśnie warzę jopejskie. Tak, piwo z konbu i piwo ze skittlesami również jest w planach. Tak, jestem nocnym warkiem.
Zostaw komentarz