Mamy piąteczek, zaraz po robocie wychodzisz z klatki i idziesz trochę poszaleć przy kilkunastu solidnych degustacjach ulubionych piw dostępnych lokalnie. Nie zapomniałeś o czymś?
Tak, żołądek zaczyna trawić sam siebie. Większość ludzi pewnie skorzysta z lokalnej „budy z kebsem”, gdzie za dyszkę dostaną żarcie jakości, która może budzić wątpliwości. Ale cóż, minut dziesięć i są syci.
Co jednak w sytuacji, gdy widok ogromnej, wypiekanej parówki niewiadomego pochodzenia budzi w nas niesmak, a McD nie jest w stanie nas nasycić na dłużej, niż najbliższe dwie godziny?
Zabieramy tyłek w troki Braciszkowie Moi i idziemy na Kaczyniec 15⁄2, czyli w bliskie okolice Gliwickiego Rynku. Korova Burger Bar jest jasno oznaczony i szukanie nie będzie potrzebne.
Lokalizacja przegenialna – mamy jakieś 2 minuty zarówno do „Starego Kufla”, o którym pisałem jak i do „Szynku na Winklu” (miejscowy multitap), a w bonusie możemy pójść sobie na równie długi spacer do „Konesera” czy „Domu Alchemika”, gdzie też dostaniemy piwo lepsze, niż ordynarne koncerniaki.
Wystrój, jak nazwa z resztą wskazuje nawiązuje do najpopularniejszego przykładu prozy Anthonyego Burgessa – Mechanicznej Pomarańczy. Wydaje mi się, że wielu osobom może to nie odpowiadać, nie mniej jednak ani mnie to nie porusza, ani nie szokuje. Natomiast egzemplarz książki przy każdym stoliku – wow! Nie wiem ile osób w ogóle zwróciło na to uwagę, ale hej – jako „nerd” nie mogłem przejść obok tego obojętnie, zwłaszcza, że to naprawdę dobra książka!
Dodatkowo na miejscu możemy raczyć się co popularniejszymi „piwami niszowymi”. Ja dla przykładu do mojej „bułeczki” zamówiłem Rowing Jacka z AleBrowaru, a widziałem tam w przeszłości także Ursę oraz Birbanta. Z Piwami jest tam drobna rotacja, a ktoś, kto się tym zajmuje raczej wie co robi więc jest to także dobry pomysł na początek piątkowego przemarszu przez Gliwicką Starówkę. Nie dostaniemy (chyba) do piwa szkła, co jest już minusem, ale…
…Ale hej, przyszliśmy tu na papu!
Po chwili, dłuższej niż w klasycznej budzie z burgerem, ale wciąż krótszej, niż w typowej restauracji przyszła do mnie moja „bułeczka”. Ciężko jest mi się zabrać za recenzowanie żarcia, bo żarcie to jednak nie jest piwo. Generalnie, większość z nas burgery kojarzy pewnie z McD. – zapomnijcie o wszystkim, czego się tam nauczyliście. 200 gram świeżej, smacznej wołowiny, którą dostaniemy zgodnie z życzeniem nawet i krwistą. Sporo dodatków dorwiemy nawet w najprostszym wariancie i też jakościowo odbiegają od tego, czego nauczyły nas miejscowe „budy”. Wszystko zamknięte w nietypowej, świeżej bułce. Nie wiem co można powiedzieć. Po prostu niczego mi tam nie brakuje, a finalnie wychodzimy zdecydowanie najedzeni. Niezależnie od tego, czy jesteśmy przed, czy po piwie to naprawdę dobry wybór na dobry i szybki obiad.
A samopoczucie po takim jedzeniu następnego dnia jest zdecydowanie lepsze, niż to, które kojarzy nam się z czosnkowo-parówczanym oddechechem po kebsie zeżartym pospiesznie w centrum.
Zostaw komentarz